Jakiś czas temu udałem się na spotkanie z klientem w jednej z zachodnich dzielnic Warszawy. Jako że byłem jakieś 30 minut przed umówionym czasem stwierdziłem, że coś powinienem ze sobą zrobić i się zrelaksować, po prostu skorzystać z tego, że mam 30 minut całkowicie dla siebie. Rozejrzałem się dokoła i jakieś 150 metrów dalej zobaczyłem cmentarz, który, jak się później okazało, był nekropolią ewangelicko-augsburską. Co zrobiłem? Jak to co? Po prostu stwierdziłem, że na ten cmentarz pójdę i zobaczę, co się wydarzy :).
Dziwne? Dla wielu, być może. Dla mnie jednak nie, gdyż już wcześniej stwierdziłem, że będę doświadczał całym sobą tego, co akurat dana chwila przyniesie. Tak też zrobiłem i tym razem kierując swoje kroki prosto w bramę wyżej wymienionego ośrodka zamieszkania wielu obywateli mieszkających w Warszawie od jakiegoś 19 wieku aż do teraz. Niech będzie też jasne, że pogoda nie była jakoś wybitnie sprzyjająca na spacerowanie po nekropoliach, bo była jeszcze śnieżna zima i zaledwie kilka stopni powyżej celsjuszowego jaja. Z dala dobiegały dźwięki miasta – tramwaje, samochody, autobusy i zawsze spieszący się gdzieś dwunożni ludzie. To wszystko jednak nie było ważne, jak już znalazłem się wewnątrz murów. Najistotniejszym był fakt, że na całym cmentarzu byłem całkowicie sam i jednocześnie jakby w towarzystwie wszystkich, którzy mnie tam otaczali – ludzi, którzy mieli przecież swoją historię, emocji ich bliskich, którzy ich żegnali po to, żeby przez kolejne lata ich odwiedzać i trzymać pamięć o nich w swoich sercach, pewnie też turystów, takich nieco jak ja, którzy przyszli w to miejsce zobaczyć „kulturę cmentarną”. Jakże duchowe było to doświadczenie i jakże pouczające.
Prze 30 minut spacerowałem wokół w ciszy zakłócanej tylko oddalonym szumem miasta kontemplując nie tylko to, co widziałem dokoła, ale też to, co działo się we mnie, jakie towarzyszyły mi emocje i myśli i gdzie mnie one prowadziły. Krótko mówiąc przez cały ten czas podążałem świadomie i uważnie za tym, co do mnie przychodziło i odchodziło, trochę tak jak życie, które przychodzi i odchodzi we wszystkich swoich barwach i odcieniach, jak oddech sterowany miarowym biciem serca i rozszerzający rytmicznie płuca i klatkę piersiową, jak rytm pompowanej krwi w skroniach. I poczułem, że żyję i, że jestem wolny i całkowicie zrelaksowany, a mój oddech podąża za tym uczuciem i staje się głęboki i miarowy, jak we śnie.
Przypomniałem sobie też „Memento mori”, którego każdy z nas uczy się w podstawówce, a którego to stwierdzenia jakoś nigdy nie lubiłem. Tym razem poczułem jednak, że to wyrażenie nabiera dla mnie nowego sensu i znaczenia. To już nie lęk przed śmiercią, który zawsze pojawia się przy interpretacji tego cytatu, lecz radość z tego, kim jestem i, że w ogóle jestem. 🙂 Taka niczym nie zmącona świadomość i energia istnienia tu i teraz i absolutnego doceniania. I ogromny, wręcz nieskończony spokój. Po prostu super.
Wiele się wtedy rozjaśniło i wiele z tego we mnie pozostało. To było uczące doświadczenie, a ja chcę się uczyć siebie, świata i ludzi wokół mnie przez całe życie.
Oczywiście cmentarz był zupełnie przypadkowy i nie jest jedynym takim miejscem, w którym możesz być przy sobie i ze sobą. Świadomie i prawdziwie. Takich miejsc może być wiele i bardzo różnych. Mam nadzieję, że masz takie miejsce, gdzie możesz czasem pójść, żeby trochę poszukać i odnaleźć siebie, bo to jest potrzebne, a może nawet niezbędne w naszym zachodnim świecie. Spróbuj. Co masz do stracenia poza tym, że odkryjesz coś nowego i zobaczysz, jak Ci z tym jest?
A więc, bez względu na to, jak to zabrzmi – idź i znajdź swój cmentarz :). Nie czekaj. Zrób to jeszcze dzisiaj.
Idź na cmentarz.
Idź na cmentarz.