Czas mija nieubłaganie. Stwierdzenie tyle banalne, co prawdziwe i truistyczne, ale to prawda. Czas mija nieubłaganie. I tylko raz na jakiś czas otaczająca rzeczywistość daje nam to bardziej odczuć.
To właśnie stało się moim udziałem w tym tygodniu.
Mój syn, który [ojej, ojej] ma już 15 lat i powoli [to słowo klucz] zbiera się do zdania egzaminu gimnazjalnego i wyboru liceum miał okazję zabrać swojego tatę na dzień informacyjny w sprawie przyjęć do Liceum im. Tadeusza Kościuszki. Tak, to dokładnie to samo liceum, w którym poznawałem uroki życia młodzieńczego, wygrywałem konkurs w stylu Idola robiąc z siebie wokalisto-gitarzystę i zdobywałem mistrzostwo szkoły w koszykówce i piłce nożnej. Sami więc rozumiecie, że sentyment jakiś mam i czasem mi za tą szkołą tęskno, bo jednak bycie w liceum wspominam jako ciekawe i fajne.
No i siedzę w dużej grupie rodziców i uczniów słuchając monologu dyrektora, niezmieniającego się od chyba 20 lat, o tym jaka to fantastyczna i wyjątkowa szkoła pod każdym względem, jakie to osiągnięcia, sukcesy i inne fajerwerki i tylko raz na jakiś czas mijają mnie ponure twarze nauczycieli, spośród których uśmiecha się co piąty. I tak się zastanawiam, że mimo tego, że część gimnastyczna wybudowana nowa i piękna, wręcz pachnąca, że nowoczesne nagłośnienie, nowe sale i piękny ekran, na którym wyświetla się raczej marnie przygotowana i nudna prezentacja PPTx, to aż tak wiele się nie zmieniło.
I nagle przypominam sobie pewnego nauczyciela języka polskiego z pierwszej klasy w liceum, który prowadził z nami super zajęcia, rozmawiał, jak z ludźmi i traktował poważnie i dorośle – był dla nas partnerem i się tego nie bał. Nie czuł, że jego autorytet jest przez to zagrożony. Był sobą. I chwilę później już go nie było, a był dla mnie jedynym człowiekiem z grona nauczycielskiego, z którym chciało mi się rozmawiać, i którego szczerze i głęboko szanowałem.
No to chodźmy do sal, zobaczmy jak jest, co mówią, jak witają. Jeśli nie ze „starej gwardii” to nie wiadomo, czy nauczyciel, czy rodzic. Tylko stara gwardia daje się rozpoznać. Ci sami od lat, na posterunku. Trochę się postarzali, jeszcze bardziej spoważnieli i poszarzeli, z minami chyba jeszcze bardziej zaciętymi niż niegdyś. Jakoś tak mało się uśmiechają, bardziej przybierając maskę grymasu.
Chcę, żeby szkoła była fajnym i przyjaznym miejscem. Chcę widzieć uśmiechniętych nauczycieli podchodzących z otwartością i ciepłem. Chcę, żeby edukacja była wyzwaniem z dużą dozą przyjemności i satysfakcji i jednocześnie jakoś wątpię, że to możliwe.
Chcę się mylić bo pewnie nie jestem sprawiedliwy. Nie jestem też obiektywny. W końcu to tylko moje wrażenia i doznania z półtora godzinnego powrotu do szkoły sprzed prawie już 20 lat.
BJ