neurodydaktyka zdemaskowana (?)

Komitet neurobiologów PAN postanowił wytoczyć działa i zakwestionować neurodydaktykę wg. pani dr Żylińskiej. Członkowie tak zacnego grona krytykują na prawo i lewo nienaukowość wywodów autorki jednej z najbardziej chyba obecnie czytanych publikacji dotyczących tego, jak uczyć w sposób, który jest przyjazny mózgowi. Przyznaję im rację w tym sensie, że zdecydowanie nie można produkować tez twierdząc, że są poparte nauką i badaniami w sytuacji, gdy tak rzeczywiście nie jest. Na pewno warto też mieć odpowiednią wiedzę do tego, żeby cokolwiek i na jakikolwiek temat pisać. Nie zgadzam się jednak z tym, że aby próbować implementować obecny stan wiedzy o mózgu do edukacji dzieci, młodzieży i dorosłych, należy być neurobiologiem – a to niejako sugeruje trochę PAN. To jest całkowity absurd.

Nauczyciele powinni zajmować się edukacją, ale nie znaczy to, że nie mogą poszukiwać nowych inspiracji, motywacji, kreatywności i impulsów do tego, żeby uczyć lepiej i ciekawiej, w obszarach, które nie są ich główną domeną. Oczywiście muszą się wzorować na źródłach rzetelnych i – najlepiej by było – zweryfikowanych empirycznie. Muszą też wiedzieć odpowiednio dużo, żeby bez problemu poruszać się w zakresie obszarów i tematów, które są im niezbędne do dobrego funkcjonowania w obszarze uczenia zgodnego z mózgiem* [I tutaj tkwi pies pogrzebany, bo pani Żylińska w odpowiedzi na list PAN wystosowała swój list, w którym te źródła bardzo szczegółowo podaje. Co więcej, bibliografia jej książki zawiera wszystkie odpowiednie przypisy i źródła.]

To, co mnie jednak zasmuca najbardziej w całej tej sytuacji jest tym, co jedna z dyskutantek na forum nazwała „polskim piekiełkiem”. Faktem jest bowiem to, że publikacja pani Żylińskiej spowodowała dość istotne ożywienie w polskiej edukacji, budząc ze snu zimowego nawet najgroźniejsze niedźwiedzie, które niegdyś również szukały innowacji i możliwości, ale im się znudziło bo system je nieustannie gwałcił, więc poszły spać. Nauczyciele dostali nieco wiatru w żagle, zaczęli się rozglądać, czytać, poszukiwać i pytać. Przez chwilę – mam takie wrażenie – zachciało im się bardziej niż zwykle, bo odkryli, że może jest coś nowego, fajnego, co można przekuć w narzędzia do lepszego uczenia. I to był ten powiew świeżości, bo nagle wszyscy zaczęli o tym mówić na konferencjach, pisać artykuły i udzielać się w dyskusjach [swoją drogą temat neurodydaktyki jest znany w literaturze anglosaskiej przynajmniej od roku 2000 i nieco dziwi mnie ten „jet lag” jaki mamy tutaj u nas, na miejscu]. A tutaj PAN wyskakuje z kijem i wali po goleniach.

Nie mówię, że PAN zupełnie nie ma racji. Być może w swoich tezach zawiera informacje ważne i kluczowe, które korygują błędy popełnione przez panią Żylińską. Nie przeczę nawet temu, że autorka mogła popełnić błędy – cóż, nikt nie jest doskonały i po to są różne grona naukowe, żeby błędy i przeinaczenia prostować. Jednak forma pozostawia wiele do życzenia i obawiam się, że jedyne co ludzie w takich sytuacjach zapamiętują to agresję ataku.

Czy nie można by zamiast walić kijem po goleniach napisać list wyrażający wątpliwości, co do tez, czy też błędów rzeczowych, które są dla PAN ewidentne i jednocześnie zaproponować współpracę, wymianę myśli, burzę mózgów, etc.? Czy nie bardziej kreatywnym i budującym rozwój sposobem byłoby połączenie wysiłków w celu budowania Nowej Edukacji i lepszej jej jakości? Czy zawsze najlepszym wyjściem jest otwierać otwór gębowy tylko po to, żeby dać upust złości i tworzyć wrażenie urażonej dumy i detronizacji z piedestału?

Mam wrażenie, że PAN mógł zrobić coś znacznie bardziej pożytecznego dla polskiej nauki – stworzyć platformę, gdzie się buduje mosty łączące oba brzegi rzeki, a nie spalać je na popiół [jak most Łazienkowski] ostrzeliwując nieustannie drugi brzeg oddziałami łuczników.

Więcej o samym tekście listu PAN w poniższym linku:

http://www.kneurobiologii.pan.pl/pl/aktualnosci-i-wydarzenia

a tutaj odpowiedź autorki:

https://osswiata.pl/zylinska/2015/03/25/ostrzezenie-przed-niebezpieczna-neurodydaktyka/#more-947

* przypomina mi się tutaj takie fajne powiedzenie, że w większości przypadków życia bycie the best jest zupełnie niepotrzebne, bo zdecydowanie wystarcza bycie good enough, ale my niestety zawsze mamy tendencję do bycia najlepszymi i wiedzenia wszystkiego i tym samym żądamy tego [tak, jak to robi PAN] od wszystkich wokół. 

BJ

Reklama

Jedna uwaga do wpisu “neurodydaktyka zdemaskowana (?)

  1. Na Osi Świata rozegrało się kilka następnych aktów „polskiego piekiełka” i moim zdaniem one nieco zmieniają obraz sytuacji. Jest kilka innych wpisów na sąsiednich blogach. Pokazują one, że kontakty członków KN PAN z Marzeną Żylińską mają dłuższą historię i kiedyś próbowano w niej dyskusji, co sie nie udało; że informacja Marzeny Żylińskiej na temat tego konfliktu była, że tak powiem, regulowana i bardzo niepełna; że poza nierzetelnym sprawozdaniem ustaleń neurobiologów postulaty neurodydaktyki a la Żylińska bywają metodycznie żenujące, bo mówiąc najdelikatniej, neurologia nie jest jedyną dziedziną, o której Marzena Żylińska ma słabe pojęcie i na to nie zważa — jeszcze słabiej zna się na matematyce, fizyce, historii itd., a we wszystkich tych dziedzinach brawurowo proponuje neuro-poprawne scenariusze lekcji.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s